30-07-2019 eKurier | Kurier Plus
MIEJSKIE MIGAWKI

Kolej na kolejki i puste alejki

Kolej na kolejki i puste alejki
Cicho wszędzie, pusto wszędzie… Fot. Konrad LISKOWACKI

W aptekach (nie tylko szczecińskich) coraz mniej przyjemnie. Mimo (samo)uspokojenia ministerstwa wiele leków wciąż jest tak niedostępnych, że powoli zaczynamy się przyzwyczajać, że taka jest właśnie norma.

Żeby jednak było jeszcze weselej, apteki (przynajmniej niektóre) same dodają nam do tych przyjemności miłe rozwiązania własne.

Nie wiem na przykład, kto to wymyślił, że w wielu spośród tych, co dodają, obowiązuje dziwna zasada (?), że „kolejka jest jedna". Nie wiadomo dokładnie dlaczego, bo aptek w mieście przybywa, a w większości tych, w których „kolejka jest jedna", jest po kilka stanowisk obsługi klienta. I czymś naturalnym w tych warunkach jest - jeśli na dodatek są na to warunki przestrzenne, czyli dużo miejsca - że kupujący może sobie wybrać stanowisko i kolejkę taką, na jaką ma ochotę.

Tymczasem nie może. Widać to na przykład bardzo dobrze (od środka, a także przez panoramiczną szybę) w aptece sieci DOZ przy rynku na ul. Wilczej w Szczecinie. Tu kupujący są od razu zaganiani do „jednej kolejki" zaraz za wejściem od strony ulicy Komuny Paryskiej, choć w aptece działają czasem (i dobrze) po trzy stanowiska równocześnie.

Ktoś, kto wejdzie ze strony przeciwnej, od strony ryneczku, musi przejść na drugą stronę apteki, by stanąć za stłoczonymi tam już, na paru metrach, innymi oczekującymi na obsługę. Dzieje się więc często tak, że na tych paru metrach ciśnie się choćby i dziesięć osób, gdy w pozostałej części apteki (długiej i przestronnej) nie stoi nikt. A do stanowisk, przed którymi nie ma nikogo, doprasza się tych ściśniętych stanowczym „następny proszę", a oni, niby statyści u Barei, drałują przez całą aptekę do wzywającej (wzywającego) farmaceutki (-ty).

Apteka należy do sieci DOZ, co należy podobno czytać jako skrót od Dbam o Zdrowie. Nie wiem, czy ta akurat apteka DOZ dba o moje zdrowie, ale o nerwy na pewno nie.

* * *

Rynek przy placu Kilińskiego był kiedyś - przez lat wiele - jednym z sympatyczniejszych i najchętniej odwiedzanych rynków warzywno-owocowych w centrum Szczecina, choć to już prawie Niebuszewo. Ale bogate zaopatrzenie, jego dobra ekspozycja i - no właśnie - brak konkurencji wokół sprawiały, że, choć niewielki, przyciągał wielu klientów, a do oferty warzywno-owocowej dołączyły z czasem rozmaite kioski i punkty sprzedaży. Były tam więc: nabiał i pieczywo, ryby i mięso, a także mała gastronomia.

Niestety, konkurencja niedalekiego Manhattanu (choć w praktyce łatwo stwierdzi, że owo „niedaleko" to w sumie kawał drogi, jako że przejść - okrężną w sumie drogą - na drugą stronę placu Giedroycia to niezła wyprawa) sprawiła, że większość jego dotychczasowej klienteli zaczęła tam odpływać; zwłaszcza że przy Manhattanie i w okolicy sklepów wielkopowierzchniowych moc. No a przy pl. Kilińskiego zostało 30 procent niedawno jeszcze istniejących punktów sprzedaży; a w liczbach bardziej konkretnych: jedynie 3 z istniejących tam 13 stanowisk oferujących warzywa i owoce.

Można by jednak rzec, że ryneczek przy placu Kilińskiego nie jest tu niczemu winien. Ot, prawa rynku (nie tylko owocowo-warzywnego).

Tyle że w ciągu ostatnich kliku lat, gdy można było jeszcze walczyć o klienta, nie bardzo się chyba starał, by odwrócić los. Widać to zresztą do dziś. Niech porzuci nadzieję ten, kto chciałby tam za coś zapłacić bankową kartą (owszem, znalazłem takie miejsce…, jedno). Trudno się więc dziwić, że po jego alejkach przechadza się dziś głównie wiatr.

(dal)

Zawartość dostępna dla czytelników eKuriera
Pozostało jeszcze 80% treści

Pełna treść artykułu dostępna po zakupie
eKuriera
z dnia 30-07-2019