25-08-2023 eKurier | Kurier Plus
Piotr Rutkowski (1943–2023)
Wspaniały muzyk i przyjaciel
Sylwia DUDEK
Pewna Amerykanka, gdy śpiewałem na statku Armstronga, podeszła do mnie i zapytała: „Pan tak świetnie śpiewa i gra. Czy pan pochodzi z Nowego Orleanu? Na co jej szybko odpowiedziałem: „Nie, nie z Nowego Orleanu. Z Nowego Warpna". Zapytała: „A gdzie to jest?". Ja jej na to: „To taka kolebka jazzu w Polsce".*
Powyższa anegdota jest jedną z tysięcy, którymi sypał jak z rękawa Piotr Rutkowski, puzonista i wokalista m.in. szczecińskiego zespołu Dixie Lovers. Zmarł 23 lipca br. po ciężkiej chorobie. Ci, którzy go znali, wspominają go jako utalentowanego artystę, ale także mądrego, pogodnego, życzliwego człowieka.
- Znałem Piotra od lat 90. To ikona tradycyjnego jazzu, zawsze pełen werwy, dusza towarzystwa, wielki profesjonalista - mówi Maciej Kazuba, gitarzysta, członek szczecińskiego zespołu Jackpot. - Był niepozorny, ale jak zadął w puzon… wrażenie było niesamowite!
- Był puzonistą i wokalistą jazzowym, członkiem i duszą zespołu tradycyjnego Dixie Lovers, który w 1982 r. został laureatem prestiżowej nagrody „Złota Tarka", a Piotr otrzymał indywidualne wyróżnienie jako puzonista. Brał udział w festiwalach Jazz nad Odrą, Jazz Jamboree, Old Jazz Meeting - Złota Tarka oraz Polish Happy Jazz Fest 2019… - wspomina Adam Solski, puzonista, kompozytor, aranżer i autor tekstów. - Współpracował m.in. z zespołami Blues Fellows i Rama 111 oraz takimi muzykami jak Krzesimir Dębski, czy Andrzej Jagodziński, a jako muzyk klasyczny związany był z Filharmonią i Operą w Szczecinie oraz Teatrem Muzycznym w Łodzi. Wiele lat spędził na kontraktach zagranicznych, grając z amerykańskimi muzykami, a teraz zagra z Louisem Armstrongiem. Wspaniały muzyk i przyjaciel, jeden z najweselszych ludzi, jakich w swym życiu spotkałem.
Za stary na skrzypce…
Urodził się i pierwsze lata życia spędził w Tulibowie (gmina Dobrzyń, województwo kujawsko-pomorskie). Jego wujek był organistą w kościele. Piotr widział jak ćwiczy, słuchał…
- Któregoś dnia wuj wyjechał, a ja postanowiłem fisharmonię otworzyć i zagrać. Miałem wtedy 7 lat. Pamiętam, że do głowy przyszła mi melodia, którą usłyszałem w radiu wiele razy „Que sera sera" i zacząłem ją grać. Trochę prawą ręką, trochę lewą. Grałem oczywiście ze słuchu, bo na nutach się nie znałem - wspominał Piotr po latach.
Gdy Piotr miał 15 lat, jego mama spotkała na dworcu muzyka klarnecistę ze szkoły muzycznej w Kutnie, który był tam profesorem. Powiedziała, że ma uzdolnionego muzycznie syna. Rozmawiali o szkole, internacie… Zgłosił się na egzamin. Poproszono go, żeby coś zaśpiewał.
- Spojrzałem w kąt i powiedziałem, że najchętniej to zagrałbym na tej długiej, czarnej fisharmonii, która stoi na estradzie. Komisja zdębiała, bo to nie była fisharmonia, tylko… fortepian. Usiadłem do klawiszy i zacząłem je przyciskać, ale coś mi nie pasowało, bo więcej
...Pozostało jeszcze 80% treści
Pełna treść artykułu dostępna po zakupie
eKuriera
z dnia 25-08-2023
